Najczęstsze powody decyzji o braku potomstwa można sprowadzić do trzech wiodących motywów: wolności od odpowiedzialności za dziecko, zachowania dotychczasowych warunków umożliwiających samorealizację i obaw przed traumą fizjologii ciąży oraz porodu.
(iStock photo)
Polskę, podobnie jak inne kraje z byłego bloku państw socjalistycznych, które przeszły transformację ustrojową, charakteryzują niskie wskaźniki dzietności. Statystyczna kobieta w wieku reprodukcyjnym powinna urodzić średnio 2,14 nowych obywateli. Tymczasem przeciętna Polka od wielu lat rodzi tylko 1,2–1,4 dzieci i można się spodziewać, że przez następne kilkanaście lat wskaźnik ten będzie się utrzymywał w dolnych granicach tego przedziału. Nie zachęcają jej marchewki w postaci becikowego, wydłużonego urlopu macierzyńskiego ani karty dużej rodziny. Polka rodzi swoje jedyne dziecko coraz później lub wcale. Tradycjonaliści upatrują przyczyn spadku dzietności we wzrastającej liczbie rozwodów, częstszych związkach kohabitacyjnych i nieformalnych. Tradycyjna rodzina zapewniająca stabilną opiekę jest według nich zastępowana przez niestabilne związki, których tymczasowość nie sprzyja prokreacji. Tego typu rozważania ujmują tylko pewien aspekt zjawiska. Jeśli nieformalne związki są zawierane coraz częściej, a trwałość związku nie zależy już wprost od tego, czy ma on charakter formalny czy nieformalny, siłą rzeczy rosnąć musi akceptacja społeczna dla nowych form relacji. Co za tym idzie, współcześnie nastąpił wzrost tolerancji nie tylko dla takich związków, ale również ich konsekwencji – samotnego rodzicielstwa czy rodzin patchworkowych, w których rodzice wspólnie wychowują dzieci z różnych związków. Kobiety wcześniej odczuwające presję społeczną związaną z koniecznością zawarcia formalnego związku w celu realizacji zamierzeń prokreacyjnych obecnie nie muszą już uzależniać decyzji reprodukcyjnych od faktu posiadania małżonka. Według różnych źródeł[1] każde kolejne pokolenie kobiet urodzonych w powojennej Polsce rodzi mniej dzieci. Rośnien również odsetek bezdzietnych. Szczególnie jaskrawo widać tę tendencję w przypadku urodzonych w latach 1953 i 1963 – okazuje się, że w kohorcie 600 kobiet badanych ankietowo w ramach projektu FAMWELL odsetek bezdzietnych wzrósł dwukrotnie (z 8,87% kobiet z rocznika 1953 do 15,13% kobiet urodzonych 10 lat później). Te dane są potwierdzeniem wcześniejszych szacunków demografów, którzy zakładali taką właśnie dynamikę zjawiska obniżenia wskaźników dzietności. Wzrost odsetka schyłkowo bezdzietnych (czyli takich, które z racji wieku nie będą mieć więcej dzieci) oraz spadek wskaźnika dzietności (czyli liczby dzieci przypadających na jedną kobietę w wieku reprodukcyjnym) nie nastrajają optymistycznie. Nieuchronne w takich warunkach starzenie się społeczeństwa rodzi pytanie, jakie są przyczyny tego zjawiska oraz czy można ten trend powstrzymać. Grupą szczególnie podejrzaną o zaniżanie wskaźników dzietności są osoby, które świadomie i stanowczo twierdzą, że rodzicielstwo nie jest przedmiotem ich zainteresowania. Decyzja o bezdzietności może być udziałem zarówno samotnych, jak i osób znajdujących się w związkach partnerskich. Należy zatem odpowiedzieć na pytanie, kim są bezdzietni z wyboru, jak ich decyzja jest odbierana przez otoczenie i czy mogą liczyć na akceptację społeczną. Postawy wobec rodzicielstwa Termin „bezdzietność z wyboru” zakłada dobrowolność podejmowania decyzji o rezygnacji z rodzicielstwa. Nasz ojczysty język nie oddaje złożoności postaw wobec własnego rodzicielstwa. Język angielski radzi sobie zdecydowanie lepiej z tą kwestią. Oprócz kategorii childlessness involountary (oznaczającej brak zgody na bezdzietność) i childlessness volountary (określającej akceptację własnej bezdzietności) istnieje również termin child-free. Opisuje się nim osoby, dla których bezdzietność jest nie tylko decyzją reprodukcyjną, lecz również atrakcyjną możliwością uwolnienia się od społecznych nakazów posiadania potomstwa. Oznacza nie tylko świadomy wybór bezdzietności, ale również jego pełną akceptację i afirmację. Sprowadzenie bezdzietności jedynie do wyboru – chcę bądź nie chcę mieć dziecka – ani nie jest trafne, ani nie odzwierciedla skali problemu. Bezdzietni, którzy postanowili pozostać w tym stanie, bo przekonania religijne nie pozwalają im na skuteczne leczenie niepłodności, lub osoby niemające stałego partnera, a niedecydujące się na samotne rodzicielstwo podjęły wprawdzie decyzję, która klasyfikuje ich do grupy dobrowolnie bezdzietnych, ale rzeczywiste pragnienie posiadania potomstwa czyni ich bezdzietność wymuszoną. Zasadne wydaje się zatem, abstrahując od faktu posiadania lub nieposiadania potomstwa i podejmowania decyzji prokreacyjnych, odniesienie się do pragnienia dziecka, dostrzegania w nim wartości, czyli postaw wobec własnego rodzicielstwa. Angielski termin child-free jest kwintesencją bezdzietności z wyboru rozumianej jako wolność od konieczności posiadania dzieci, uwolnienie od wynikających z tego stanu trosk. Pozostaje tylko cieszyć się swobodą. Polacy nie potrafią o tak ważnym problemie mówić tak lekko – najczęściej używamy sformułowania „bezdzietność z wyboru”, które oznacza jedynie istnienie możliwości, z jakiej się nie korzysta. Ta właśnie grupa odrzucająca i lekceważąca możliwość rodzicielstwa, zadowolona z podjęcia takiej decyzji stanowi przedmiot mojego zainteresowania. Taka postawa bowiem wydaje się w powszechnej świadomości odpowiedzialna za niskie wskaźniki dzietności, gdyż jej (hipotetycznie) rosnąca popularność i postępująca akceptacja społeczna mogą być istotną przyczyną zwiększania grupy osób bezdzietnych. Podstawową kwestią jest ustalenie liczebności takiej grupy. Oczywiste, że nie wszyscy bezdzietni pozostają nimi z powodu poglądów wykluczających ich własne rodzicielstwo. Najogólniej osoby bezdzietne można podzielić na dwie grupy – bezdzietnych z konieczności bądź z wyboru. Ten pierwszy rodzaj bezdzietności określa się mianem bezdzietności mimowolnej, niezamierzonej, niechcianej bądź wymuszonej. Jest on utożsamiany z niepłodnością, co jednak nie do końca wydaje się trafne, gdyż niepłodność oznacza istnienie przeszkód wynikających z problemów zdrowotnych utrudniających lub uniemożliwiających posiadanie dziecka. Do grupy tej należy natomiast zaliczyć również osoby samotne i takie, które z powodu problemów ekonomicznych czy losowych, mimo chęci posiadania potomstwa, nie mogą zostać rodzicami. Mitologia bezdzietności z wyboru Wizerunek bezdzietnych z wyboru, wykreowany medialnie i zgodny z obiegowymi opiniami nie jest zachęcający. Przyjmuje się, że mamy do czynienia z grupą materialistycznych lekkoduchów skoncentrowanych na własnej karierze i pochłoniętych spełnianiem doraźnych zachcianek. Taki obraz potwierdziła Emilia Garncarek, która przeanalizowała prawie 700 wypowiedzi internautów (głównie internautek, bo okazało się, że na każdych 10 dyskutantów dziewięć stanowiły kobiety) rozważających kwestię bezdzietności z wyboru na popularnych internetowych portalach społecznościowych (gazeta.pl, interia.pl). Przyczyn dobrowolnej bezdzietności upatruje się w czynnikach indywidualnych – egoizmie, nieprzystosowaniu, braku wrażliwości, chłodzie i niedojrzałości emocjonalnej. Oprócz tych cech wskazuje się na nadmierne zaangażowanie zawodowe, orientację na karierę oraz traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa, które powodują, że własne rodzicielstwo staje się przerażające i jest postrzegane jako zagrażające źródło negatywnych doświadczeń. Wśród licznych głosów potępiających bezdzietność z wyboru pojawiały się jedynie rzadkie komentarze internautów akceptujących decyzje o bezdzietności. Taki rozkład opinii nie jest jednak zgodny z empirycznymi ustaleniami, z których wynika, że dobrowolna bezdzietność jest współcześnie akceptowana. Holendrzy już w połowie lat 90. ubiegłego wieku akceptowali ją powszechnie (90%), a z krajowych doniesień Ingi Jaguś opublikowanych w 2003 r. wynika, że jedynie 13% badanych deklaruje wobec tego zjawiska negatywna postawę. Pozostali albo ją tolerują, albo akceptują. Tę dysproporcję można wyjaśnić dwojako. Po pierwsze, prawidłowością dyskusji internetowej jest częstsze wyrażanie dezaprobaty niż aprobaty. Po drugie, akceptacja czy tolerancja dla takiego wyboru prokreacyjnego niekoniecznie polega na przyjmowaniu założenia, że takie zachowania są aprobowane, a na doświadczaniu empatii. Zauważmy bowiem, że statystyczny obywatel kraju rozwiniętego, biorąc pod uwagę długość jego życia i pozostawania w związku partnerskim, zdolności rozrodcze oraz funkcjonowanie systemu opieki zdrowotnej, powinien począć średnio 6–8 istnień ludzkich. Jego postawa wobec prokreacji polega zaś na tym, że robi wszystko, by tego stanu nie osiągnąć, a nawet się do niego nie zbliżyć. Jeśli tak, to i krytycyzm takiej osoby wobec ludzi, którzy świadomie unikają prokreacji i nie chcą mieć dzieci, jest znacznie osłabiony. Valerie LaMastro 15 lat temu opublikowała wyniki swoich badań nad postrzeganiem ludzi w zależności od liczby posiadanych przez nich dzieci. Stwierdziła, że bezdzietni są umiarkowanie piętnowani, gdyż przypisuje się im nieco więcej cech negatywnych niż osobom posiadającym dzieci. Replikacja badań LaMastro, której dokonałam w 2014 r., w Polsce potwierdziła akceptację bezdzietności. Młodzi ludzie, studenci (grupa porównywalna z próbą zbadaną przez LaMastro) wrocławskich uczelni nie byli skłonni przypisywać bezdzietnym negatywnych cech osobowości. Co więcej, najczęściej sądzili, że brak potomstwa nie był planowany. Zatem mimo negatywnych stereotypowych opinii na temat osobowości i motywacji jednostek należących do kategorii „uwolnionych od dziecka”, wyrażanych w swobodnej i anonimowej dyskusji internatów, należy sądzić, że osoby, które stanowczo nie chcą zostać rodzicami, są jeśli nie akceptowane, to przynajmniej tolerowane społecznie. Kim są bezdzietni z wyboru? Publiczne deklaracje o wyborze życia bez dzieci były składane zawsze (przy czym znacznie częściej składały je kobiety). Braku instynktu macierzyńskiego nie ukrywała Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, która z niesmakiem obserwowała i komentowała ciążę swojej siostry Magdaleny Starzewskiej (używającej pseudonimu literackiego Samozwaniec; de domo Kossak). Niezaprzeczalna gwiazda kina i teatru Nina Andrycz wielokrotnie wyznawała, że poświęcenie dla sztuki w jej przypadku wykluczało macierzyństwo. Podobnie Anais Nin, która dokonała świadomego wyboru bezdzietności, by poświęcić się karierze artystycznej, twierdziła, że „macierzyństwo jest takim samym powołaniem jak każde inne. Kobieta powinna się decydować na nie z własnej woli, a nie pod wpływem nakazu”[2]. Sezin Koehler, blogująca pisarka (autorka postmodernistycznego feministycznego horroru American Monsters) opisująca siebie jako globalną nomadkę, w połowie Amerykanka, w połowie Lankijka, podaje aż osiem powodów, dla których nie ma dziecka. Jej wypowiedź można traktować jako swoisty manifest osoby bezdzietnej z wyboru, inspirowany zresztą postawą Anais Nin. Przyczyny podjęcia takiej decyzji to kolejno kwestie: ekonomiczne (dzieci są drogie), logistyczne (wymagają obsługi), środowiskowe (w przeludnionym świecie jest dużo sierot, mogę się zdecydować na adopcję), fizyczne (mam swoje lata i dolegliwości, obawiam się innych), emocjonalne (walczę z własnymi problemami emocjonalnymi, które w razie pojawienia się dziecka mogą przybrać na sile), społeczne (w świecie opanowanym przez przemoc dziecko może być sprawcą albo ofiarą przestępstwa), kulturowe (sama mam problemy tożsamościowe wynikające z odmienności, nie powinnam przenosić tego bagażu doświadczeń na dziecko), na koniec – po prostu nie interesuje mnie doświadczanie objawów somatycznych (wynikających z ciąży, pielęgnacji i wychowywania dziecka). To ekspresyjne i egzotyczne wyznanie można sprowadzić do czynników wymienianych przez poważnych badaczy problemu, Włochów Christiana Agrillo i Cristiana Neliniego, którzy przedstawili i sklasyfikowali powody decyzji o pozostaniu bezdzietnym. Wskazali oni nie tylko na przyczyny o charakterze osobistym, które mogą być postrzegane jako egoistyczne czy świadczące o braku wrażliwości (np. deklarowany brak instynktu macierzyńskiego i obawy o ograniczenie możliwości samorozwoju), ale zauważyli, że motywy takich wyborów mogą mieć również charakter altruistyczny (uchronienie świata przed przeludnieniem, a dziecka przed hipotetycznym cierpieniem), a bywają także nieraz wyrazem realnych obaw przed obciążeniem dziecka chorobą genetyczną lub pogorszeniem stanu zdrowia matki w wyniku ciąży. Jednak najczęściej podawane przez bezdzietnych z wyboru i wymieniane w literaturze przedmiotu powody decyzji o braku potomstwa można sprowadzić do trzech wiodących motywów: wolności od odpowiedzialności za dziecko, zachowania dotychczasowych warunków umożliwiających samorealizację i obaw przed traumą fizjologii ciąży oraz porodu. Oczywiście, o ile dwa pierwsze motywy przyświecają osobom płci obojga, o tyle trzeci z nich artykułują zwykle kobiety. Emilia Garncarek poddała analizie nie tylko opinie o osobach intencjonalnie bezdzietnych, ale również wypowiedzi internautek deklarujących postawę child-free. Można je podzielić na informacje dotyczące przyczyn i konsekwencji decyzji o dobrowolnej bezdzietności oraz wyodrębnić w nich dwa nurty narracji: unikanie negatywnych konsekwencji posiadania potomstwa oraz dążenie do zachowania i osiągania korzyści wynikających z braku dzieci. Decyzja o bezdzietności jest postrzegana przede wszystkim jako skutkująca uniknięciem negatywnych doświadczeń – obarczeniem obowiązkami rodzicielskimi, utratą atrakcyjności fizycznej, pogorszeniem relacji partnerskich. Dziecko nie stanowi wartości jako takiej – może generować wyłącznie straty i tych strat można poprzez bezdzietność uniknąć. Bezdzietność daje możliwość zdobycia gratyfikujących doświadczeń – przekłada się bowiem na satysfakcję zawodową, urozmaicone życie towarzyskie, nieskrępowaną możliwość korzystania z uroków życia i budowanie pozycji zawodowej. Relacje z partnerem ocenianie są jako satysfakcjonujące. Łyżką dziegciu w tej beczce miodu może być fakt, że bliscy (rodzina) zazwyczaj nie akceptują bezdzietności młodych ludzi żyjących w stałym związku i starają się wywierać naciski oraz wpływać na zmianę ich decyzji. Właśnie to doświadczanie nietolerancji ze strony bliskiego otoczenia osoby bezdzietne traktowały jako jedyną istotną uciążliwość. Bezdzietne kobiety czuły się stygmatyzowane bardziej niż mężczyźni. Nic dziwnego, skoro stereotyp kobiecości jest silnie związany z funkcjami prokreacyjnymi i macierzyństwem jako ich konsekwencją. Próbę odpowiedzi na pytanie o to, jacy są bezdzietni z wyboru, podjęła Sylwia Wacławik, której udało się dotrzeć do grupy młodych ludzi deklarujących postawę child-free i porównać ich z podobną pod względem zmiennych socjodemograficznych (wiek, wykształcenie, miejsce zamieszkania) grupą osób spodziewających się potomka. Autorka założyła, że czynnikami, które prawdopodobnie wyjaśniają decyzję o bezdzietności, są: przyjęta hierarchia wartości, poziom empatii, jak przystosowania i retrospektywna ocena postaw prezentowanych przez rodziców. Ustalenia autorki nie potwierdzają stereotypu osób bezdzietnych z wyboru. Okazało się bowiem, że zarówno poziom empatii, przystosowanie i hierarchia wartości nie różnicują osób bezdzietnych z wyboru i tych, którzy zdecydowali się na posiadanie dziecka. Jedna z porównywanych grup charakteryzowała się istotnie wyższym poziomem solidności i ku naszemu zdziwieniu okazuje się nią grupa osób bezdzietnych z wyboru. Wizerunek młodych ludzi, którzy zakładają, że nie chcą mieć dzieci ani teraz, ani w przyszłości, nie potwierdza zatem stereotypu niewrażliwych, nieprzystosowanych lekkoduchów skoncentrowanych na hedonistycznym doświadczaniu przyjemności. To raczej odpowiedzialne i rzetelne jednostki traktujące rodzicielstwo nader poważnie. Podstawową kwestią, z perspektywy ustalenia wpływu osób prezentujących postawę child-free na wskaźniki dzietności, jest określenie liczby osób spełniających warunki przynależnoścido tej grupy. Okazuje się, że deklaracje zamierzonej bezdzietności składają nieliczni. W badaniach postaw wobec własnego rodzicielstwa prowadzonych tak w Polsce, jak i w krajach rozwiniętych bezdzietność z wyboru raportuje niewielka, bo 2–5%, grupa młodych ludzi. Co więcej, podobne wyniki uzyskują autorzy opracowań empirycznych wyciągający wnioski na podstawie deklaracji prób o niewielkiej liczebności i inicjatorzy raportów opartych na danych dużych grup reprezentatywnych. Tak w badaniach Ingi Jaguś czy Zofii Gawliny, jak i w raportach CBOS-u (regularnie weryfikującego postawy prokreacyjne Polaków) bezdzietność z wyboru jest udziałem tej niewielkiej grupy młodych. Irena Kotowska i jej współpracownice w opublikowanej w 2008 r. pracy stwierdzają, że Polska należy do krajów o najniższych odsetkach wskazań bezdzietności z wyboru. W planach prokreacyjnych młodych ludzi najczęściej zawiera się pragnienie posiadania co najmniej dwojga dzieci, a respondenci częściej wskazują, że optymalna liczba dzieci to więcej niż dwoje. Dodatkowym czynnikiem zmniejszającym liczebność tej grupy jest dynamika realnych postaw wobec własnej dzietności. Ruth Weston i Lixia Qu, przytaczając deklaracje uczestników dwóch prospektywnych, czyli następujących po sobie, australijskich badań postaw prokreacyjnych, stwierdziły, że w grupie osób, których deklaracje o bezdzietności weryfikowano po 10 latach, ponad połowa albo ma dzieci, nalbo zamierza je mieć w nieodległej przyszłości. Nawet wśród osób, dla których bezdzietność stanowiła zasadniczy wybór stylu życia, po 10 latach 36% albo stało się rodzicami, albo planowało nimi zostać. Wiemy zatem, że grupa osób dobrowolnie bezdzietnych i akceptujących bądź afirmujących taki stan rzeczy jest nieliczna, a postawy wobec własnej dzietności dynamiczne. Co zatem powoduje, że w Polsce od lat 90. rodzi się coraz mniej dzieci i rośnie odsetek kobiet, które pozostają schyłkowo bezdzietne? Prawdopodobnie najbardziej ważkim powodem takiego stanu rzeczy są zawyżone standardy rodzicielstwa. W percepcji społecznej bowiem wszelkie działania na rzecz dziecka są uzasadnione, a prawa rodziców do realizowania celów niezwiązanych z tą rolą społeczną konsekwentnie marginalizowane. Dotyczy to przede wszystkim kobiet, których funkcja zgodnie ze stereotypem matki Polki powinna sprowadzać się do bezwarunkowego i radosnego ponoszenia wszelkich ciężarów macierzyństwa. Osoby, które z racji możliwości reprodukcyjnych powinny decydować się na dziecko, są tych wymagań świadome. Badacze postaw prokreacyjnych są zgodni co do tego, że Polacy cenią sobie rodzinę i traktują ją jako podstawowy czynnik własnej satysfakcji. Posiadanie dziecka uważają za naturalną konsekwencję bycia w związku romantycznym. Wymagania stawiane potencjalnym rodzicom traktują poważnie i wątpią w swoje rodzicielskie kompetencje. Trudnością nie jest to, że prezentują postawy antyprokreacyjne, bo to zdarza się rzadko i dotyczy 2–5% młodych ludzi planujących swoje życie. Istotnym problemem społecznym jest to, że młodzi ludzie, sądząc, że nie są w stanie sprostać tak wysokim wymaganiom, nie tyle rezygnują z rodzicielstwa, ile raczej odraczają na później swoje rodzicielstwo. „Później” okazuje się natomiast często, ze względów biologicznych, znaczyć „za późno”. Gotowi na rodzicielstwo? Rozważając przyczyny niskich wskaźników dzietności w Polsce, staramy się problem postrzegać w makroskali. Odwołujemy się do trendów demograficznych, pro- bądź antyrodzinnej polityki państwa, uwarunkowań ekonomicznych czy funkcjonowania rynku pracy. Jeśli jednak spróbujemy spojrzeć na problem w mikroskali, czyli z perspektywy młodych ludzi podejmujących decyzje o kształcie własnej rodziny, to dostrzeżemy, że za niskie wskaźniki dzietności odpowiedzialne jest przede wszystkim przekonanie, iż w danym momencie nie jest się gotowym na posiadanie potomstwa. Gotowość do rodzicielstwa oznacza akceptowanie siebie w roli rodzica, czyli konstatację, że spełnia się wszystkie warunki, by rodzicem zostać. Jednak te warunki ukształtowane przez system społecznych przekonań o tym, jacy rodzice powinni być, są zbyt wygórowane, by nie powiedzieć: zaporowe. Te warunki dotyczą dwóch kwestii: wymagań, jakim powinni sprostać potencjalni rodzice, i optymalnego momentu w ich życiu, w którym dziecko powinno się pojawić. Potencjalni rodzice znajdują się w sytuacji schizofrenicznego konfliktu. Wymogi i naciski społeczne nakazują im jednocześnie legitymować się osiągnięciami typu: stabilność, dojrzałość, gotowość do poświęceń, umiejętność rezygnacji z dotychczasowej mobilności i ugruntowana pozycja zawodowa. Młodzi kandydaci na rodziców pracują w pocie czoła, by spełnić choć część tych warunków (dotyczących zdobycia wykształcenia, względnego bezpieczeństwa finansowego, mieszkania okupionego kredytem), a ich pierwsze (i najczęściej jedyne) dziecko rodzi się, gdy matka zbliża się do trzydziestki. Jeśli jednak myślą o kolejnych dzieciach, muszą się bardzo spieszyć, społecznie akceptowalna granica wieku, w którym należy spłodzić ostatnie dziecko, według młodych ludzi przypada bowiem na 30.–32. rok życia kobiety. Według raportu GUS mediana wieku Polki rodzącej dziecko to 29 lat, a ta sama wartość dla pierworódki wynosi 27 lat. To wprawdzie prawie 10 lat mniej niż wynika z badań społecznie uwarunkowanych barier rodzicielstwa dokonanych przez Billariego i współpracowników (którzy stwierdzili, że według opinii dorosłych Polaków dopuszczalną społecznie granicą wieku matki jest nieco ponad 40 lat), ale wydaje się że kandydaci na rodziców są w tej materii bardziej restrykcyjni. Wymagania społeczne wobec rodziców są wysokie i dotyczą w takim samym stopniu realizowania „projektu dziecko”, czyli dokładnego zaplanowania i wspierania optymalnego rozwoju pociechy, jak i kompetencji wychowawczych. Nie spełniając tych warunków, potencjalni rodzice, którzy czują się niedojrzali emocjonalnie i nieprzygotowani ekonomicznie do pełnienia funkcji, a raczej posługi rodzicielskiej są skłonni odraczać decyzję o rodzicielstwie. Tutaj jednak czyha wspomniana pułapka. Dzieci, jak się najczęściej powtarza, trzeba bowiem koniecznie urodzić w akceptowanym przedziale czasowym. Jeśli nie zaistnieją specjalne okoliczności (brak partnera czy problemy zdrowotne o charakterze niepłodności), pierwsze dziecko matka powinna urodzić między 24. a 26. rokiem życia. Ostatnie zaś sześć lat później. Jak wynika z badań Małgorzaty Mynarskiej, istnienie takich restrykcyjnych granic płodności artykułują sami bezpośrednio zainteresowani, podając różne uzasadnienia dla tej konieczności. Najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem narzucania sobie takiego kryterium czasowego jest lęk przed urodzeniem niepełnosprawnego dziecka i przekonanie, że trzeba być silnym (czyli młodym i sprawnym), by sprostać wyzwaniu, jakim jest rodzicielstwo. Odroczenie decyzji reprodukcyjnych do ostatnich lat drugiej dekady życia kobiety skutkuje zawężeniem „okna prokreacyjnego” do dwóch lub trzech lat, w czasie których należy zdążyć z urodzeniem wszystkich dzieci. Dysonans między silnie wyrażanymi przekonaniami o warunkach, nktóre trzeba spełnić, będąc potencjalnym rodzicem, a równie silnie zaakcentowanymi barierami czasowymi powoduje sytuację demograficzną, w której pierwsze dziecko rodzi się coraz później, a na kolejne brakuje czasu. To nie osoby bezdzietne z wyboru są odpowiedzialne za niskie wskaźniki dzietności. Stanowią one bowiem grupę niewielką, a w dodatku jej postawy zmieniają się z wiekiem na bardziej pozytywne wobec własnej dzietności. W Polsce przez najbliższe lata trend demograficzny nie ulegnie zmianie. Dzieje się tak głównie za sprawą wysokich wymagań społecznych stawianych potencjalnym rodzicom i dlatego żadne udogodnienia czy finansowe gratyfikacje nie mogą być długofalowo skuteczne. Barbara Dolińska
Comments